Indianie
wierzyli, że wpływa na nas siedem pokoleń wstecz, a my mamy wpływ na
siedem pokoleń, które przyjdą po nas. Praca Berta Hellingera,
współczesnego niemieckiego terapeuty, potwierdza te zależności. Nie
jesteśmy pojedynczy, niezależni - rodzimy się w konkretnej rodzinie,
hordzie (jak to nazywa Hellinger). Od przodków przejmujemy wartości,
wiedzę, jak żyć, a nierzadko także ich losy. Hellinger odsłania przed
nami nowe światy, prawie nie do wiary. To jest rewolucja w myśleniu o
naszej wolności, duszy, dynamice życia. Jeśli właśnie przeżywamy coś
trudnego, niezwykłego, coś, czego nie rozumiemy, z pewnością warto
przyjrzeć się losom przodków Mężczyzna zdradza
kobietę. Historia stara jak świat. Ale rozwiązanie zupełnie
nieoczekiwane, niesamowite. Po dziesięciu latach małżeństwa mąż Beaty
odszedł do innej, młodszej, a ona w skrajnej rozpaczy postanowiła
szukać dla siebie ratunku. Trafiła na terapię metodą Berta Hellingera
(nazwaną przez niego ustawieniami rodziny). Niewielki pokój, ponad 20
osób siedzi w kręgu. Terapeutka prosi, aby spośród obecnych Beata
wybrała przedstawicieli swojego systemu rodzinnego (reprezentantów) i
ustawiła ich w przestrzeni, kierując się swoim „wewnętrznym obrazem
rodziny". Ustawia rodziców, rodzeństwo, dziadków... (Niezwykłe w tej
metodzie jest to, że ustawione osoby zaczynają czuć się jak prawdziwi
członkowie rodziny.) Kobieta reprezentująca babcię ze strony mamy
(babcia nie żyje od 30 lat) uśmiecha się promiennie i wyciąga ku Beacie
ręce. Kluczowy moment ustawienia, coś, co dzieje się w ciele, poza
rozumem. „Poczułam się zalana miłością babci, dosłownie zalana falą
miłości - wspomina Beata. - Przez głowę przeleciała myśl, że ta babcia
wie coś ważnego, zna rozwiązanie". Potem zdarzenia następują
błyskawicznie. Beata przypomina sobie, że była najukochańszą wnuczką,
rozpieszczaną do granic. Ale też niepokój - od dziecka czuła, że babcia
skrywa tajemnicę. Kiedyś mama Beaty znalazła karteczkę z nazwą
szpitala, imieniem i nazwiskiem nieznanej kobiety, a babcia
pośpiesznie karteczkę spaliła. Innym razem koleżanka powiedziała Beacie
o jakimś dziecku, które babcia przygarnęła. Telefony, rozmowy z tymi,
którzy mogą coś wiedzieć. W końcu staje się jasne, że przygarniętym
przez babcię dzieckiem była mama Beaty, którą zabrała prosto ze
szpitala zaraz po urodzeniu. I że to było dziecko... dziadka! Mieli już
syna, gdy dziadek babcię zdradził, a ta przygarnęła dziecko i
wychowała. „Uwielbiała tę przybraną córkę - opowiada Beata. - A potem
jeszcze bardziej uwielbiała mnie, przybraną wnuczkę. Po śmierci
dziadka, zamieszkała z nami, nie z synem. Gdy umarła, moja mama
chodziła na jej grób codziennie przez kilka miesięcy, bo nie mogła się
pogodzić, odnaleźć". Hellinger twierdzi, że najbardziej ze
wszystkiego trują nas rodzinne tajemnice i wykluczeni z jakichś
względów członkowie rodziny. Odkryta tajemnica odmieniła życie Beaty.
Gdy mąż poprosił o rozmowę i zapytał, czy może wrócić, zgodziła się
(nie do pomyślenia przed terapią) i twierdzi, że są teraz znacznie
lepszym małżeństwem niż przedtem. Zaprzyjaźniła się z córką męża z
pierwszego małżeństwa, co nie udawało się przez lata. Zaczęła fajną
pracę. I najważniejsze - dotarto do niej przesłanie, które starała się
jej przekazać babcia, gdy jeszcze żyła. Możesz upaść nisko, ale jeśli
czujesz miłość choćby jednej osoby: (i wiesz, że zrobi dla ciebie
wszystko), nigdy nie stoczysz się na samo dno. „W świecie babci nie
było odrzuconych" - mówi Beata. Często zastanawia się, jak to możliwe,
i te myśli nie dają jej spokoju. Gdy opuścisz dom, umrzesz
Albo taka historia. Mężczyzna, nazwijmy go Klaus, przyszedł po pomoc do
Hellingera, ponieważ nie mógł uwolnić się od myśli samobójczych.
Terapeuta zaczął badać jego system rodzinny - co niepokojącego działo
się w życiu przodków. Okazało się, że prababka Klausa jako kobieta
zamężna poznała innego mężczyznę, z którym zaszła w ciążę. Jej mąż
zmarł (wiadomo, że 31 grudnia, miał wówczas 27 lat) i w rodzinie
pojawiło się podejrzenie, że został zamordowany. Później prababka nie
przekazała gospodarstwa, które odziedziczyła po mężu, ich wspólnemu
dziecku, ale dziecku z drugiego związku, co było ogromną
niesprawiedliwością. Od tamtego czasu w rodzinie zabili się trzej
27-letni mężczyźni właśnie 31 grudnia lub 27 stycznia, w dniu ślubu
prababki. Je den z nich 31 grudnia postradał zmysły i powiesił się 27
stycznia. Jego żona była ciężarna, tak jak wtedy prababka. Kiedy Klaus
uświadomił sobie, że życie prababki ciągle ma wpływ na rodzinę,
przypomniał sobie, że jeden z jego kuzynów skończył właśnie 27 lat i
zbliża się 31 grudnia. Pojechał do niego. Kuzyn już zdążył kupić
pistolet, aby popełnić samobójstwo. Joanna Michałowska,
lekarka psychiatra, terapeutka rodzinna, sporządza pacjentom genogram,
to znaczy rysuje powiązania rodzinne ze strony ojca 1 matki, bada wpływ
przodków na to, co dzieje się w życiu współczesnych. To jej ulubiona
metoda pracy. „Rodzina to potęga - mówi Joanna. - Ma na nas
przemożny wpływ, z którego najczęściej nie zdajemy sobie sprawy".
Niedawno do jej gabinetu przyszła para młodych ludzi chcących się
pobrać. On wyłącza się, zapada w sobie, godzinami nie ma z nim
kontaktu. Oboje nie rozumieją, co się dzieje. Rozrysowanie genogramu i
rodzinne śledztwo pozwoliły ustalić, że pradziadek mężczyzny z
niewytłumaczonych przyczyn znikał z domu i prababcia miała z nim krzyż
pański. „To był przełom w terapii - mówi Joanna. - Zdecydowali się na
ślub". Ale dodaje, że uświadomienie sobie rodzinnego uwikłania to
dopiero początek. Aby zmienić wzorzec, potrzeba czasu.
Naszym życiem rządzą duchy rodziny. Jakie? W jakie przekazy, w jakie
prawdy zostaliśmy wyposażeni? Z Joanną Michałowską przeglądamy
genogramy znanych ludzi. Rodzina Kennedych. Od pokoleń umierają w niej
albo zostają zabici mężczyźni w sile wieku. Ci, którym udaje się
przeżyć, mają misję do wypełnienia - nie dać zginąć klanowi. Z
pokolenia na pokolenie w tej rodzinie rodzi się coraz więcej dzieci.
Pisarki siostry Bronte. „Wyraźnie widać, że rodzinny przekaz sióstr
brzmiał: Nie wolno opuszczać domu - mówi Joanna. - Gdy tylko któraś
spróbowała od domu się oddalić, od razu chorowała i umierała". Cari
Gustav Jung z kolei miał w rodzinie, zarówno ze strony ojca, jak i
matki, mnóstwo pastorów, wiele pokoleń mężczyzn, dla których duchowość
była najważniejszą sferą życia. To niesamowite dziedzictwo, które
przejął, które się w nim zrealizowało. Joanna przywołuje też film
Agnieszki Holland „Europa, Europa", oparty na autentycznych losach
żydowskiego chłopca, który przeżył wojnę, cudem wychodząc z rozlicznych
opresji: „Ten chłopiec został niejako wydelegowany przez rodzinę do
przetrwania - i to dało mu niewyobrażalną siłę". Poznać przodków to zrozumieć siebie Joanna Michałowska, terapeutka rodzinna z Centrum Terapii Poznawczo-Behawioralnej w Warszawie: Przychodzimy
na świat w konkretnej rodzinie, która jest dla nas źródłem siły i
słabości. Warto przyjrzeć się przynajmniej trzem pokoleniom wstecz.
Zadać sobie trud, odnaleźć żyjących członków rodziny, którzy z
pewnością pamiętają rodowe historie, popytać, przeprowadzić własne
śledztwo. Szczególnie wtedy, gdy szukamy odpowiedzi na pytanie,
dlaczego tak, a nie inaczej mi się układa. Kim byli przodkowie ze
strony matki i ojca, jak żyli, na co chorowali, w jakich
okolicznościach umarli. Jakie modele relacji obowiązywały w rodzinie
(bliskość, dystans, konfliktowość)? Co się powtarza przez pokolenia? Gdy
zobaczymy, jak bardzo determinują nas losy przodków, zrozumiemy, że nie
ma sensu siebie obwiniać. Nie tylko ja stworzyłam okoliczności swojego
życia. Czerpiemy z zasobów rodzinnych, czy tego chcemy, czy nie. Do
jakich zadań wydelegowała mnie rodzina? Czy chcę je wypełnić? Mam wybór
wtedy, gdy mam świadomość, bo wówczas mogę zrozumieć rodzinny przekaz,
przyjąć go albo odrzucić. Rozświetlać rodzinne dzieje, nazywać je - to
ważna sprawa, bo działa jak katharsis. | Boża szczelina
W „Biegnącej z wilkami", książce o duchowej sile kobiet, jej autorka
Clarissa Pinkola Estes wspomina swoją ..przyjaciółkę Afroamerykankę o
imieniu Opalanga. Opalanga była wysoka i smukła jak cis i bardzo z tego
powodu cierpiała. W dzieciństwie była obiektem kpin, także z powodu
szczerby między przednimi zębami, która miała jakoby świadczyć o jej
skłonności do kłamstwa. Jakaś dobra siła natchnęła Opalangę, bo
pojechała do Gambii w Afryce Zachodniej i odnalazła swoich przodków. W
ich plemieniu aż roiło się od ludzi wysokich i szczupłych, ze szczerbą
między zębami! Ta szczerba, jak jej wyjaśnili, nazywa się „boża
szczelina" i jest uważana za oznakę wielkiej mądrości! Wróciła do
Stanów całkowicie i na zawsze pogodzona ze swoim ciałem. Joanna
Michałowska także wydawała się rówieśnikom dziwna. Mocne ciemne włosy i
niebieskie oczy 'zawsze zwracały uwagę. Odnalazła wiekową ciocię babcię
ze strony ojca, która pamiętała rodzinną przeszłość. Prapradziadkiem
Joanny był południowiec o ciemnej karnacji, były żołnierz napoleoński.
Wracając spod Moskwy, zatrzymał się w gościnnym polskim dworku i
został. Poślubił pannę o niebieskich oczach i jasnym jak len warkoczu.
„Mała rzecz, drobiazg, a zaczęłam się inaczej czuć - mówi Joanna. - Tak
wyglądam, taka jestem i to ma sens, ma swoją historię".
82-letnia Danuta Koral kilka lat temu napisała książkę o swoim rodzie -
sagę rodziny Nolkenów i Chaneckich. Danuta ma wśród krewnych ludzi
należących do różnych nacji i religii. Kuriandzko-skandynawscy von
Nolkenowie wywodzili się z Turyngii: potomkowie krzyżowców, ale później
kalwini, baronowie z nadania szwedzkiej królowej Krystyny. Jedni
stawali się Polakami, inni Szwedami, Niemcami, Rosjanami.
Jakimś cudem książka wpadła w ręce wnuczki brata ojca Danuty,
60-letniej Benity, która jest Niemką. Benita odnalazła Danutę przez
internet i w maju tego roku przyjechała do niej do Polski. Nigdy
wcześniej się nie znały, nie wiedziały o swoim istnieniu. Witały się
wzruszone do łez. „Taka bliskość, jakbyśmy żyły obok siebie i nigdy się
nie rozstawały" - opowiada Danuta. W sierpniu ona odwiedziła Benitę i
poznała jej dzieci: „Mój Boże, patrzę na Wolthera, a on wygląda
identycznie jak mój ojciec! Wąska górna szczęka, uśmiechnął się,
zobaczyłam dwie wystające, sterczące dwójki, pomyślałam: No to jestem w
domu!". Córka Danuty, Jola, ma zdolności plastyczne, Benita studiowała
w Akademii Sztuk Pięknych, młodsza siostra Benity jest kustoszem muzeum
w Bonn. Wnuczek Benity zbiera kamienie. „Wchodzę do jego pokoju, a tam
wszystko tak, jak w pokoju mojego wnuczka, 14-letniego Jakuba -
opowiada Danuta. - Kamienie na parapetach, na półkach, w pudłach".
Powiecie: Dziedziczymy, wiadomo, nic nowego. Ale dla mnie zdumiewające
jest, że odkrywanie tego dziedzictwa przynosi ulgę, pogodzenie, radość,
poczucie sensu, a nawet duchowego spełnienia. Aleja świerkowa, grób pradziadka
Imiona są ważne - rnówi Joanna Michałowska. Bo nas definiują. Dostajemy
je najczęściej po przodkach, na pamiątkę osób z jakichś względów
uważanych w rodzinie za święte. To może być naprawdę trudne
dziedzictwo! Niezwykła pod tym względem jest historia Bronisława
Komorowskiego (posła PO). Bronisław dostał imię na pamiątkę stryja,
który został rozstrzelany w Wilnie w 1943 roku za polską konspirację
(miał 16 lat). Stryj zaś został Bronisławem na pamiątkę wuja,
rotmistrza ułanów polskich, który zginął w walce o z bolszewikami w
1918 roku. Bronisław Komorowski od dziecka czuł, jak mówi, że musi
sprostać wzorom, wypełnić ten los... Zaczęło się od Jakuba
Komorowskiego, który zginął w 1399 roku pod Worsklą w bitwie z
Tatarami, walcząc u boku Witolda, brata Jagiełły. Potem już w każdym
pokoleniu mężczyźni szli na wojnę, do partyzantki, do więzienia, na
Syberię. Pradziad w powstaniu styczniowym, dziad w Polskiej Organizacji
Wojskowej, wszyscy wujowie, stryjowie, a nawet ciotki w AK. (Gdy jeden
wuj się wyłamał i zamiast w 1939 roku pójść na wojnę, poszedł do
szpitala na operację wyrostka robaczkowego, rodzina pamiętała mu to
przez dziesięciolecia.) Bronisław Komorowski miał 19 lat, kiedy wraz z
innymi harcerzami uczcili minutą ciszy rocznicę wydarzeń grudniowych. W
areszcie poczuł się na swoim miejscu. Potem była konspiracja,
„Solidarność". Od dziecka słuchał opowieści o majątku na
Litwie, z którego rodzina została wypędzona, nieraz czuł się jak
królewicz z dworu kresowego, co pozwalało przetrwać w czasach, gdy
mieszkali w przeciekającym baraku, pięć osób na dziesięciu metrach
kwadratowych. Kiedyś pojechał z ojcem na Suwalszczyznę, stoją przy
granicy polsko-litewskiej, przy drucie kolczastym, a ojciec płacze,
patrzy na pola za drutem i mówi: „Klęknijmy, pomódlmy się". Na Litwę
pojechał już jako dorosły mężczyzna w 1989 roku. Tata dał mu listę
nazwisk, zajdź do tych, z tymi też porozmawiaj. Majątek Kowaliszki.
Wszystko się zgadza, aleja świerkowa, grób pradziadka, park, staw.
Dworu nie ma. Wyjmuje kartkę z nazwiskami ludzi, z którymi miał
rozmawiać. Szuka, pyta, nikt niczego nie pamięta. Ostatnia nadzieja,
stary Litwin - zasępił się i mówi: „A był tu kiedyś jakiś graf, ale nie
wiem, jak się nazywał". Wracał jak zbity pies. Ale też wolny:
„Fizycznie poczułem, jak z pleców spada mi gigantyczny ciężar. Żegnałem
święty kraj przodków, ale nie mój, ja jestem z Warszawy". Uwolnił się
od czegoś chorego w sobie, od przymusu sprostania rodzinnym
oczekiwaniom. Pozostał dumny z patriotycznych tradycji: „Cały jestem z
tej rodziny!". Danuta Koral napisała sagę rodzinną po
śmierci męża: „Człowiek przenosi się do innego świata, koi ból". W 1919
roku jej rodzice zmuszeni byli opuścić rodzinną Kościukówkę (dzisiejsza
Białoruś) i osiedli w majątku w podwarszawskim Kazuniu. W książce
„Wydziedziczeni" opisała obłędną wręcz miłość swoich przodków do ziemi,
do rodzinnego domu, do ludzi, do zwierząt. Pragnęła ocalić dawny świat
dla wnuków, żeby wiedziały, że gdzieś przynależą, żeby miały korzenie.
Bo korzenie dają siłę do życia. Chronią przez chaosem zmian, które
zachodzą w świecie, łagodzą ból zmiany, bo jest się gdzie schronić.
Sama dzięki sile korzeni przetrwała reformę rolną, stalinizm i biedę.
Lubi takie porównanie: Bez przodków jesteś jak wyrwana roślina, rzucona
na uschnięcie. Gdy czujesz za sobą ich siłę, to tak, jakbyś rosła w
lesie z innymi drzewami, jedne są stare, już się przewracają, inne
młode, dopiero rosną, ale to jest twój las. Przodkowie znają nasze tajemnice, szepczą nam do ucha swoje, gdziekolwiek jesteśmy. Oni chcą twojego szczęścia
Członkowie rodu zachowują się tak, jakby mieli wspólną duszę. Wyparcie
z pamięci któregokolwiek z nich, np. dlatego że czujemy się od niego
lepsi, ważniejsi, wywołuje wewnętrzny, często nieświadomy konflikt -
mówi Jolanta Berezowska, terapeutka stosująca metodę Berta Hellingera -
Ktoś mówi: Boję się ognia, nie wiem dlaczego. Pytany o losy przodków
nagle odkrywa, że prababka zginęła w pożarze. Dlaczego losy tych,
których nawet nie znamy, mają taki wpływ na nasze życie, na to, jacy
jesteśmy? - Hellinger często powtarza, że w
rodzinach istnieje potrzeba sprawiedliwości i wyrównania. Jesteśmy
poddani szczególnie silnemu wpływowi przodków z tzw. trudnym losem, o
których się nie mówi. Do grona wykluczonych należą osoby chore, trochę
inne, szalone, także ci, którzy zrobili coś, co nie jest aprobowane. W
rodzinnym przekazie nie mówi się również o tych, którzy wcześnie
odeszli, zmarli na ciężką chorobę, zginęli tragicznie. Lepiej nie
mówić, nie pamiętać, bo to wstyd, rodzinna hańba albo wielki ból.
Wykluczenia tak naprawdę dotyczą uczuć. Pominięty los
powielają urodzeni później, aby wyrównać krzywdę zapomnienia, braku
miłości i współczucia. Smutek, od którego odciął się dziadek wcześnie
osierocony przez rodziców, przejmuje jego wnuk. Pije tak jak dziadek,
choć nie stracił rodziców. Prababka i babka głodowały, a wnuczka ma
nadwagę i stale pełną lodówkę, mimo że w pobliżu jest dziesięć sklepów
(cały czas myśli: Muszę teraz dużo zjeść, bo potem nie będzie).
Inny, tym razem zabawny, przykład. W rodzinie pewnego mężczyzny był
taki przekaz, że nie wolno kłaść kapelusza na stole, a płaszcza na
łóżku. Dziwne, prawda? Ale wszyscy się do tego stosowali. Okazało się;
że sto lat temu ta rodzina miała w posiadaniu niewielki dwór, do
którego od czasu do czasu przychodzili zawszeni chłopi. I to właśnie im
zabraniano kłaść kapelusz na stole i płaszcz na łóżku, „żeby się wszy
nie rozlazły". - W ustawieniach rodziny ujawniają się zarówno śmieszne, Jaki dramatyczne zależności. Jak ludzie na nie reagują?
- Wielką ulgą. Pewna kobieta zaadoptowała niepełnosprawną dziewczynkę,
nie rozumiejąc, skąd u niej tyle współczucia dla takiego losu. Okazało
się, że w rodzinie dwa pokolenia wstecz była niepełnosprawna ciotka,
którą ze wstydu krewni trzymali w stodole. Mężczyzna bał się
jeździć pociągami. Jego dziadek był maszynistą i zginął w pierwszych
dniach września 1939 roku, gdy bomba uderzyła w lokomotywę. Gdy
mężczyzna przywołał postać dziadka, o którym nikt nie mówił, uwolnił
się od lęku. Jeszcze inną historię opowiedziała kobieta,
której kolejne związki rozpadały się bez wyraźnej przyczyny. 'Wszystkie
kobiety w jej rodzinie - matka, babka, prababka - z różnych względów
traciły mężów. Żeby przynależeć do rodu, być taka jak one, także
musiała ,być samotna. Bardzo trudne są losy tych, którzy
„dziedziczą" zabójstwo w rodzinie. Jeśli wewnątrz rodziny dochodzi do
zabójstwa, w kolejnym pokoleniu może zdarzyć się choroba psychiczna -
bo to tak, jakby jedna część nas samych zabiła drugą, naprawdę można
zwariować. - Czy przodkowie chcą, abyśmy żyli ich losem? Czy to im w czymś pomaga?
- Chcą być przyjęci do rodziny, do hordy, jak mawia Hellinger. Podoba
mi się to słowo - horda to specjalny rodzaj dźwięku, w którym jest moc,
uczucie wspólnoty, spełnienia, wzajemnego wspierania się. W
ustawieniach ;nie widać, że nasi przodkowie pragną, byśmy byli
szczęśliwi, byśmy żyli swoim życiem, najlepiej, jak potrafimy. Jeśli
pokłonimy się ich losowi, uszanujemy wszystko, przez co musieli
przejść, zrobimy dla nich miejsce w naszych sercach, staniemy się wolni. - Jak to zrobić, gdy wiemy o przodkach rzeczy straszne?
- W hordzie nikt nie jest lepszy i każdy ma prawo do niej należeć.
Jeśli wypieramy się przodków, nie chcemy mieć z nimi nic wspólnego,
wtedy toczymy wojnę w nas samych. Gdy przyjmujemy wszystkie uczucia,
jakie budzą w nas ich straszne losy, stajemy się pełnymi, żywymi
ludźmi. Bez tego nie ma rozwoju. Bert Hellinger proponuje
metodę terapii, która pozwala odkryć źródła naszych lęków w historii
naszej rodziny. Osoby należące do rodziny są reprezentowane
(„odgrywane") przez uczestników spotkania terapeutycznego. Symbolicznie
odgrywane są ważne wydarzenia z przeszłości. Gdy w ustawieniach
kłaniamy się przodkom, to jest pokłon za dar życia - dar, z którego z
wdzięczności dla nich mamy zrobić najlepszy użytek. - Mówimy tu o trudnych rodzinnych uwikłaniach, ale przecież odkrywamy też przodków, którzy są źródłem naszej siły.
- W ustawieniu widać od razu, który z przodków przekazuje miłość i siłę
i jak ta miłość płynie przez pokolenia. Pewna kobieta, szukając swoich
korzeni, odkryła babcię Czeszkę. W ustawieniu babcia powiedziała do
niej: „Moja piękna, kochana wnuczka...". I ta kobieta pojaśniała, w
sekundę odmłodniała. Wyszła z pokoju z duchem tej odnalezionej babci,
to było widać. Rozmawiała Renata Arendt-Dziurdzikowska Trzy prababki i ja
Gdy uda mi się udokumentować rodzinne powiązanie z osobą z przeszłości,
ogarnia mnie uczucie niezwykłej, prawie fizycznej z nią bliskości -
mówi Małgorzata Nowaczyk, autorka książki „Przodkowie. Genealogia dla każdego"
Jako prawnuczka chłopów pańszczyźnianych jeszcze niedawno uważała, że
genealogia to domena potomków szlachty i arystokracji. Jej przodkowie
nie zostawili po sobie pomników, pałaców, ksiąg pamiątkowych czy
zapisów w kronikach. Większość była niepiśmienna, więc nie ma
pamiętników, nie posiadali ziemi, więc nie ma zapisów w księgach
wieczystych. Byli, minęli. Poza tym gdzie szukać? Jak?
Pewnego dnia przeglądała pudełko ze zdjęciami rodzinnymi. Zbierała je
jako dziecko. Postacie w kolorze sepii sztywno stojące w staromodnych
ubraniach. Przodkowie patrzyli na nią z wyrzutem: Dlaczego cię nie
obchodzimy? To był przełom. Zaczęła śledztwo, godziny spędzone na
rozmowach z krewnymi rozrzuconymi po świecie. Minęły trzy
lata, a jej udało się dotrzeć do przodków urodzonych w roku 1722 w
Galicji oraz w roku 1729 w Wielkopolsce! A ponieważ istnieją jeszcze
wcześniejsze źródła z wiosek i parafii, ma przed sobą lata przygody. W
jej drzewie genealogicznym są 1044 osoby, z połową łączą ją więzy krwi.
„Genealogia to nałóg" - pisze we wstępie książki. Gdy uda się
udokumentować powiązanie rodzinne z osobą z przeszłości, odczuwamy
uczucie niezwykłej, prawie fizycznej z nią bliskości. Czujemy, że
musimy dowiedzieć się więcej i więcej. Próbujemy wyobrazić sobie, jak
wyglądali nasi przodkowie, jak żyli, jak spędzali dni, gdzie mieszkali,
w jakiej wiosce, domu, w jakich warunkach. Z końca świata jedziemy do
kościoła, gdzie odbyły się ich chrzciny, na cmentarz, gdzie zostali
pochowani, z namaszczeniem oglądamy księgi w archiwach. Robimy zdjęcia
ziemi, na której stały ich domy. „Zafascynowały mnie trzy
kobiety, na które natrafiłam podczas poszukiwań - opowiada Małgorzata
-Pierwsza to Józefa Koperek, chłopka pańszczyźniana. Przeżyła dwóch
mężów. Urodziła się w roku 1817 w Cerekwicy pod Poznaniem. Była córką i
wnuczką kmieciów, lecz ponieważ miała wiele rodzeństwa (dokładnie
trzynaścioro z dwu małżeństw swego ojca), to bardzo szybko - spadła w
hierarchii wiejskiej: wyszła za parobka w wieku 16 lat. Pierwszy mąż
zmarł i pozostawił ją z pięciorgiem dzieci, gdy miała 37 lat. Półtora
roku później wyszła za mąż za mojego prapradziadka, młodszego od niej o
14 lat kawalera. Gdy miała 41 lat, urodziła mojego pradziadka. Józefa
musiała być w dobrej kondycji fizycznej, aby w tym wieku donosić ciążę
i urodzić dziecko! Jestem zdziwiona i zaintrygowana tak późnym
macierzyństwem chłopki w połowie XIX wieku. No, ale też i niewymownie
wdzięczna, bo gdyby nie to dziecko, nie byłoby mnie! Druga
to przodkini ze strony mojej matki. Jest to dziwna i zagmatwana
historia z drugiej połowy XIX wieku. Bardzo biedna rodzina, mieszkali
wszyscy razem. Raptem jedna z córek ma nieślubne dziecko - syna, który
umiera jako niemowlę. Potem drugie, syna, i trzecie - córkę! Potem
wychodzi za mąż za brata przyrodniego swojego szwagra, ma jedno ślubne
dziecko i... następne nieślubne (córkę). To już mnie zupełnie zbiło z
pantałyku: Czyżby ksiądz (albo mąż) był taki zacięty, że nie pozwolił
zapisać nieślubnego dziecka jako »ślubne«? Trzecia to babcia
mojego taty. Balbina miała charakter. Musiała go mieć - jej mąż zmarł i
zostawił ją bez środków do życia z czwórką dzieci w Poznaniu w roku
1907. W roku 1922 była już właścicielką 25-morgowego gospodarstwa pod
Poznaniem, które pamiętam z dzieciństwa. Z opowieści rodzinnych wiem,
że droczyła się z zięciem (moim dziadkiem), skakała przez płot,
straszyła wnuki w prześcieradle, udając ducha. Przodkowie nie są nudni!
Prababka po strome mojej mamy też, gdy odszedł od niej mąż, zawzięła
się i w roku 1939 była już właścicielką domu z ogrodem i sklepiku w
Niemirowie (za obecną granicą polsko-ukraińską). A więc silne kobiety
zawsze dawały sobie radę! Nauczyłam się wielu rzeczy od moich prababć i
babć. Jestem zadziwiona ogromem wdzięczności, którą mam dla nich - że
były, że przeżyły, że miały dzieci i sprawiły, że te dzieci przeżyły i
wyrosły na ludzi". Małgorzata Nowaczyk, doc. dr nauk
med., specjalizuje się w pediatrii i genetyce, mieszka w Kanadzie. Jej
książka „Przodkowie. Genealogia dla każdego" ukaże się nakładem PIW. |